Mittwoch, 30. Januar 2013

Cieply wiatr

Dzisiaj wieje caly dzien Föhn, czyli po polsku "fen", jak tlumaczy mi wikipedia.
Cieply wiatr, wiejacy z Alp. Taki fen przynosi spore ocieplenie, u nas z zimowych temperatur prawie nagle zrobilo sie 15 stopni, i dziwny, cieply wiatr mocno wiejacy w twarz burzy kazda fryzure i obojetnie jak mocno przylekierowana grzywke.
Nie wiadomo czy to tylko ludowe bajanie, czy moze rzeczywiscie tak jest, ale przy takiej pogodzie ludzie skarza sie na zle samopoczucie, bole glowy, migreny, bezsennosc, poddenerwowanie i inne podobne objawy. Czesciej sie kloca, sa niespokojni i nerwowi. Nawet jest niemieckie okreslenie "Föhnkrankheit", czyli "choroba fenowa".

Ja tak czy inaczej czuje sie dalej beznadziejnie, wiec fen mnie nie rusza,
ale jeden jedyny pozytyw na pewno ze soba przyniosl. Troche slonca, troche jasnego nieba za oknem, chmury inne niz tylko szare, ciezkie, zaslaniajace pozytywne samopoczucie.
W momentach kiedy nie mam duzo pracy spogladam zza mojego wielkiego monitora przez okno. Lapie nawet te minimalne promyki, bo pod koniec tygodnia znowu ma byc ciemno, zimno i z opadami sniegu.
Nie daje sie zwariowac i nie nabieram sie na tulipany, hiacynty i przywolywanie wiosny. Jest styczen, wiec jeszcze zdecydowanie za wczesnie. Daje sobie czas do konca lutego, od marca bede nastawiac sie na wiosne.

Jeszcze ponad dwa tygodnie do "tego" weekendu polaczonego w wyjazdem do Berlina.
Pozyjemy zobaczymy.






Montag, 28. Januar 2013

Cos jest nie tak

Mam znowu ten sam problem, obrzydliwie ciezki do opisania.
Gubie siebie,
Wiecie jak to jest ?
Jezeli nie, to moge tylko pozazdroscic.

Zdazlo mi sie to juz wczesniej, niestety w niezbyt sprzyjajacych okolicznosciach, dlatego troche sie boje.
Nie chce wracac do punktu wyjscia, a czuje, ze znowu sie do niego zblizam.

Patrze w lustro, i niewiele  widze. Smutne oczy.
Ogolna niechec do wlasnego odbicia, do wlasnego ja, czasem z przeblyskami, ostatnio jednak bez.
Weekend przecieka mi przez palce, ciezko sie do czegokolwiek zabrac. Jakies wspolne gotowanie, zakupy, wylegiwanie sie. Prawie cala niedziele gapie sie bezczynnie w telewizor, nie do konca rejestrujac co ogladam. Nie sluzy mi to zdecydowanie, ale nie potrafie zdobyc sie na nic innego. Wyciagam nowa ksiazke, ale nie moge zabrac sie za czytanie. Nic nie sprawa radosci. Mam wrazenie, ze nikt mnie nie jest w stanie zrozumiec, pozatym nie lubie zameczac soba. Czarny golf gryzie, uwiera, nagle ma za krotkie rekawy i doprowadza do szalu.
Dzisiaj czuje sie jak Syzyf, tocze swoj cholerny kamien, zeby za chwile znowu zaczac od poczatku.
Znowu walcze o to, zeby z checia wstawac z lozka rano, zeby bez rezygnacji i obrzydzenia spogladac w lustro, walcze sama ze soba o pozytywne jutro.
Czasem sa takie chwile, ze zadna pozytywna mysl nie daje ulgi, kiedy nie pomagaja zakupy, nowy kubek, czy flaszka ulubionego bialego wina.

Staram sie, dla siebie samej chcialabym poprawy. Spokoju i zadowolenia.
Na nasz dlugi weekend w polowie lutego zabukowalismy wypad do Berlina.
Mam nadzieje, ze nawet obrzydliwe urodziny pozwola sie jakos przezyc, chociaz juz teraz wiem, ze bedzie ciezko, i juz teraz chce mi sie wyc jak o tym mysle.

Bedzie lepiej, musi byc.



Zrodlo: weheartit.com





Montag, 14. Januar 2013

Poniedzialek

Poniedzialek jest zdecydowanie najgorzym dniem tygodnia.
Sa takie poniedzialki, ktore da sie odczarowac, tego dzisijszego niesstety sie nie da.

Staram sie jak moge nie zadreczac sie myslami o niezadowoleniu z miejsca pracy, skoro na chwile obecna i tak nie mam pola manewru. Parze trzecia herbate, porywam sie na urodzinowy sernik kolegi, i staram sie zagluszyc wyrztuty sumienia.
W takie poniedzialki nic nie jest takie jak byc powinno.
W metrze za duzo ludzi, nie potrafie skupic sie nad nowym kryminalem. Przed przesiadka na tramwaj nici z mojej porannej, jedynej dobrze parzonej kawy, bo metro ma opoznienie. W drodze do biura kaptur caly czas zsuwa sie z glowy. Wlosy robia co chca, sweter jakis za bardzo rozciagniety. Herbata za goraca, woda mineralna za zimna, brzuch zaczyna o sobie dawac znac.

To nie jest dobry poniedzialek, ale jak kazdy inny, bedzie za chwile nalezal do przeszlosci.
Tumult mysli do zagluszenia, problemy do rozpatrzenia, upierdliwe dywagacje nad wlasnym wygladem do zakonczenia.

Mam nadzieje, ze u Was poniedzialki bywaja lepsze.







Donnerstag, 10. Januar 2013

Pasta jajeczna

Wieczorem bedzie pasta jajeczna.
Stara dobra towarzyszka, ktora nigdy sie nie nudzi.

Brat sie cieszy, bo lubi, my tez, a sprawianie przyjemnosci jedzeniem to bardzo mile chwile.
Mam jeszcze boczniaki, moze podsmaze je przez chwile na oliwie i zjem z listkami mlodego szpinaku i z rukola. Dobry dressing (podobno wloski) z bialego octu winnego powinien dopelnic po raz kolejny smaku.

Umacnianie muru idzie mi srednio, raz lepiej raz gorzej. Apogeum bylo przedwczoraj.
Jest okropnie ciezko, ale bardzo mozliwe ze unikne pewnego starcia, ktore na pewno przeplacilabym zalamaniem nerwowym, i powrotem do korzeni.
Jestem z siebie dumna, ze w obecjej sytuacji potrafie dzialac tak jak powinnam, czyli najpierw patrze na siebie, swoj spokoj, stabilizacje, uczucia, a reszta "problemantow" stoi o stopien nizej.

Zalatwiamy bratu integracje, kursy jezykowe. Sa mozliwosci, mam nadzieje, ze tym razem starczy mu sily i stanie na nogi tak jak powinien. Widze, ze chce, ze powoli regeneruje sily i laduje baterie. Dzisiaj po raz pierwszy przyznal, ze po opanowaniu podstawowego jezyka bedzie chcial zwrocic sie o fachowa pomoc. Powoli do przodu.

Do malej kanapki z pasta jajeczna bedzie brakowalo mi tylko jednego.
Pieknego, duzego, pachnacego i czerwonego pomidora, za ktorym tesknie od dlugiego czasu.



Montag, 7. Januar 2013

Mur obronny

Kiedy zaczelam z pomoca profesjonalisty babrac sie w roznych swoich problemach, wyszlo na wierzch, ze z pewnymi sprawami trzeba sie po porstu pogodzic, nauczyc zyc, a reszte odgrodzic od siebie wyokim, grubym murem, chroniacym przed naplywajacym zewszad gownem.
Nie bede kolorowac, wcale nie jest to proste zadanie. Mimo wszytsko, jeszcze jakis czas temu bylam pewna ze udalo mi sie je wykonac z prawie stu procentowa poprawnoscia.
Teraz moj mur sie kruszy, wypadaja z niego cegly, przepuszcza zdecydowanie za duzo, a ja nie potrafie nic na to poradzic.

Problemow przybywa, niektore dotycza mnie osobiscie, niektore "tylko" dlatego, ze jestem corka,  i wszytskie dramatyczne sytuacje sa ze mna dzielone, czy tego chce czy nie.
Mimo wszytsko nie myslalam, ze bedzie az tak zle, obrzydliwie i ohydnie.
Myslalam, ze bede lepiej sobie dawala rade, ale niestety  nie daje. Jestem przerazona, ale bardziej zdegustowana, rozczarowana i pelna sprzecznych uczuc.

Najgorsze w tym wszytkim jest to, ze po ostatnich odwiedzinach, czuje ze w jakis sposob stracilam kawalek przyjaciolki, ktorej wszytsko moglam powiedziec, i ktora ta problematyke niestety tez rozumiala.
Niby nic sie nie stalo, niby wszytsko poprawnie i w porzadku, ale wiem, ze jakas klamka zapadla, ze cos sie zablokowalo, i nigdy juz nie bede potrafila sie przy niej tak otworzyc. Boli mnie to cholernie, doskwiera i uwiera, ale mysle, ze tak juz niestety zostanie. I tym razem nie bede robila nic wbrew sobie.

Zastanawiam sie jak wszytsko poukladac, jak dojsc do ladu ze swoimi uczuciami, zloscia, smutkiem.
Jeszcze nie do konca wiem, ale bede musiala wzmocnic swoj mur, i dobrze sie za nim schowac.




zrodlo: We Heart It





Mittwoch, 2. Januar 2013

Ludzie, dajcie spokoj !

Mam serdecznie dosyc swiat, swiatecznych dekoracji, choinek, zapachu korzennych przypraw, obzarstwa, przereklamowanego jak co roku sylwestra, picia hektolitrow alkoholu w obojetnie jak doborowym towarzystwie. Mam dosyc skacowanych porankow, robienia sniadan dla gosci, robienia obiadow dla gosci, robienia kolacji dla gosci, robienia przekasek dla gosci. Mam dosyc gosci.
Nie chce juz nikomu oddawac swojej malej sypialni, nie chce miec mlynu w moim malym mieszkaniu.
Potrzeba spokoju jest przeogromna.

Siedze pierwszy dzien po urlopie w pracy, i mam juz znany u mnie problem z poczuciem bycia zawinieta w wate. W grube poklady waty.
Dlonie nie do konca robia to co chce, oczy ledwo patrza przez opadajace powieki, nie do konca wiem kto co do mnie mowi, czuje sie przeniesiona z innej czasoprzestrzeni.
Dobrze ze nie mam roboty, bo zakonczyloby sie to pewnie katastrofa.

Kiedys juz pisalam, ze bardzo przezywam, jezeli ludzie zawodza, szczegolnie jezeli to bliscy ludzie, ktorzy maja otoczke najlepszych, niezawodnych, najwspanialszych.
Przyjechala. Po pierwszej auforii widze, ze nie jest do konca tak jak byc powinno. Mowi chetnie o sobie, zbyt chetnie. Opowiada historie operujac imionami, ktorych nie znam, i ktore nie sa wazne. Przez piec dni wlasciwie nie wychodzi i zadnym zapytaniem: a jak u Ciebie? A jak u Was? Jak dajecie rade? Jak praca? Cokolwiek. Zero zainteresowania, pomimo ze wie o roznych problemach.
Wszytsko wydaje sie oczywiste, to ze ja serwuje pelne wyzywienie, dostep do napojow alkoholowych przez cala dobe, zapraszam do restauracji, planuje atrakcje. W koncu tak byc powinno, oni sa goscmi, a ja naiwna licze na jakikolwiek objaw zainteresowania czy pomyslunku, ze moze fajnie by bylo kupic butelke wina do kolacji.

Nie mierz innych swoja miara.
Moze wlasnie tego powinnam sie trzymac.

Pomagam swojemu bratu, mam nadzieje, ze ostatni raz, bo to z pewnoscia jego ostatnia szansa. Mam nadzieje, ze wyjdzie na prosta, znajdzie swoje miejsce, swoj cel w zyciu, odnajdzie siebie. Juz teraz wiem, ze bedzie mnie to kosztowalo kupe nerowow, i stresu, bo nie da sie inaczej. Ale trzeba pomoc, chwilowo nie da sie inaczej, a szkoda mi chlopaka.

Jak co roku nie mam noworocznych postanowien.
Chce schudnac, ale to postanowione juz dawno, dalam sobie czas do urodzin do osiagniecia nastepnych pieciu kilo. Jestem dobrej mysli, i mam nadzieje, ze tym razem sezon letni bede mogla rozpoczac bez wstydu.

Tymczasem spokoju, zdrowia, i wytrwalosci sobie i Wam.